30 kwietnia 2014
Jak się nie ma co się lubi...

0
Dostałem wczoraj wieczorem maila ze zleceniem na wykonanie kilku nocnych zdjęć na mieście. Dupa z relaksu-pomyślałem, trzeba jechać zarabiać kasę. Takie życie fotografa, kiedy inni odpoczywają to my pracujemy.
Na domiar złego okazało się, że lokalizacje, które miałem fotografować nie były do tego przygotowane i zmarnowałem czas na jazdę po mieście. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. W drodze powrotnej postanowiłem wykorzystać ten wyjazd i zrobić coś spontanicznego. Postawiłem aparat na statywie we wnętrzu samochodu, ustawiłem samowyzwalacz, długi czas naświetlania i robiłem zdjęcia podczas jazdy. Niby nic odkrywczego, a wyszło całkiem ciekawie. Jeśli macie ochotę kreatywnie wykorzystać nadchodzące wolne dni to zdecydowanie polecam takie zabawy.  
Ogniskowa 16mm. Ekspozycja: 6s, f/9, ISO 100
Zwróćcie uwagę na odbicie w prawym lusterku
Ogniskowa 16mm. Ekspozycja: 6s, f/9, ISO 100

Czytaj dalej
29 kwietnia 2014
Lisku, wracam do ciebie.

0
W swoim życiu testowałem wiele przeglądarek, ale to właśnie z liskiem byłem najdłużej. Niestety z czasem zaczął mi podpadać. Za długo się włączał, czasem się zawieszał, po prostu nie był posłuszny. Jak wiadomo czas to pieniądz, a mięciutkim futerkiem nie wszystko da się nadrobić. Wtedy w moim życiu pojawił się Chrome. Mam to do siebie, że lubię nowości, nawet jeśli muszę poświęcić czas na przywyknięcie do nich. Tak właśnie było z Chromem. Na początku drażnił mnie jego ascetyczny interfejs, z czasem jednak przywykłem i zdradziłem mojego futrzaka z kolorowym kółkiem od google.
fot. Josef Gelernter
Raptem godzinę temu wyczytałem, że pojawiła się nowa wersja przeglądarki Firefox (z numerkiem 29). Moje serce przez chwilę zabiło szybciej. Czyżbym miał znowu przygarnąć liska pod strzechę? Szybko zassałem stwora ze strony i po kilku minutach mogłem już normalnie pracować. O nowych funkcjach pisał nie będę bo są od tego inne portale, ale wspomnę o najważniejszej rzeczy którą firefox ma już od dawna, a której w Chrome bardzo mi brakowało. Chodzi o obsługę profili ICC. Jeśli kalibrujecie swoje monitory to wiecie jak bardzo brak obsługi ICC potrafi irytować. Przesycone kolorami fotografie są nie do zniesienia. Sam się dziwię, że wytrzymałem tak długo i z ulgą porzucam Kółko na rzecz nowego sierściucha. Wam również polecam.

Czytaj dalej
27 kwietnia 2014
Chcę zostać fotografem, cz. 2. Dziewczyna i elektryczne drzewo

1

Dziś będzie kompromitująco. Obiecałem pokazać Wam jak wyglądały moje fotograficzne początki i udowodnić, że każdy zaczyna od gniotów. Jeśli właśnie jesteś w tym momencie, w którym ja byłem 12 lat temu to wiedz, że też robisz gnioty. Jeśli jeszcze tego nie widzisz to za kilka lat zobaczysz to z całą pewnością. Jeżeli nie, to znaczy że gnioty robisz nadal i lepiej zająć się wbijaniem gwoździ.

Pamiętam jak kiedyś w czasach pierwszej świetności plfoto.com udzielałem się tam dość aktywnie i trafiłem na zdjęcie, które moje poczucie estetyki rozszarpało na strzępy jak koty karton po butach. Było to zdjęcie dziecka w wózku (spacerówce) na tle typowego polskiego mieszkania. Estetyka godna mułu w jeziorze. Nie omieszkałem skomentować zdjęcia, autor nie omieszkał odpowiedzieć. Brzmiało to mniej więcej tak "Co za bzdury wygadujesz, nie znasz się na fotografii, nie masz pojęcia jak trudno jest ustawić ostrość manualnym obiektywem ze światłem 1.8". Dzięki tej wypowiedzi szybko dowiedziałem się z kim mam do czynienia. Dla autora priorytetem było ustawienie ostrości manualnym obiektywem, sprawy estetyki były nieistotne. Ciekawe jak teraz wyglądają jego zdjęcia...

Tym przykładem dążę do tego, że na dobre zdjęcie wpływa tak wiele czynników, że na początku ciężko im wszystkim poświęcić należytą uwagę. Kiedy opanujemy zagadnienia ekspozycji, kompozycji, oświetlenia i zamiast myśleć o nich będziemy po prostu robić zdjęcia, wtedy zacznie się "prawdziwa" fotografia. Do tego potrzeba czasu. Nie łudźmy się, że po tygodniu zaczniemy strzelać same dzieła sztuki. Słowo na dziś - cierpliwość. To jest recepta na sukces.

Dość głupich historii, czas na konkrety. Obiecałem Wam w pierwszej części tego poradnika, że zdradzę mój przepis, na szybką, skuteczną i tanią naukę podstaw fotografii. Oto i on.

Gdyby fotografowie mieli boga, który ich stworzył, pewnie nazywałby się Zenit. Każdy powinien znać Zenita, dla wielu to właśnie aparat tej firmy był tym, od którego wszystko się zaczęło. Nie inaczej było w moim przypadku. Jaka jest największa zaleta tego systemu? Cena. Aparat z obiektywem nie zmusi nas do zastawienia żony/męża w lombardzie. "Zenka" można nabyć już za 30 zł. Polecam gorąco modele z wbudowanym światłomierzem (model TTL), dzięki niemu jesteśmy w stanie ocenić czy ekspozycja, którą ustawiamy jest poprawna.

Do aparatu przydałby się obiektyw. Na początek polecam taki o ogniskowej 50mm. Jest to kąt widzenia, którym szybko można nauczyć się patrzeć na świat. Tutaj warto liczyć się z wydatkiem rzędu 100-150 zł, za co dostaniemy przyzwoite szkło.

Musimy jeszcze mieć materiał, na którym będziemy utrwalać nasze zdjęcia. Teoretycznie lepiej jest zaczynać od zdjęć czarno-białych. W praktyce jednak z wywołaniem "prawdziwego" czarno-białego filmu może być problem jeżeli nie mieszka się w większym mieście. Oczywiście można zainwestować w sprzęt ciemniowy i bawić się tym samodzielnie, ale jest to dodatkowy koszt i zajmuje sporo czasu. Jeżeli planujecie zdjęcia w plenerze to negatyw o oznaczeniu ISO100 będzie dobrym wyborem, jeśli jednak przewidujecie zdjęcia we wnętrzach lub w gorszych warunkach oświetleniowych to możecie zastanowić się nad ISO400 lub wyższym. Im wyższe ISO tym negatyw jest czulszy na światło i kiedy jest go mniej poradzi sobie lepiej. Stety/niestety dzieje się to kosztem odwzorowania szczegółów. Luźna zasada jest taka, że negatywy KODAKA są cieplejsze i bardziej nasycone kolorami, FUJI natomiast jest bardziej neutralny. Dobrze jest kupić różne klisze i przeanalizować różnice. Na początek wystarczy około 10 negatywów po 36 zdjęć. Tutaj koszt będzie największy, bo poza samym zakupem (około 10-15zł/szt.) dojdzie koszt wywołania i skanowania lub drukowania odbitek. Jeśli Wasi znajomi posiadają skaner do negatywów to zdecydowanie polecam poprosić ich o pomoc - to duża oszczędność.

Łączny koszt całego przedsięwzięcia nie powinien przekroczyć 500-550 zł. To nadal dużo mniej niż najtańsza lustrzanka cyfrowa z koszmarnym obiektywem.

Mamy już sprzęt, teraz warto nauczyć się go używać. Poszukajmy w internecie poradników pt. "ustawianie ekspozycji w aparacie". Poczytajmy i próbujmy. Na początku nie będzie wychodziło, ale nie załamujmy się. Przeanalizujmy nasze błędy i próbujmy dalej. Daję głowę, że przy odrobinie starania po 10 zrobionych kliszach znajomość podstaw fotografii będziecie mieli opanowaną. Poza pracą ze światłem zastanym możecie też eksperymentować z ustawianiem światła dodatkowego. Ja zaczynałem od zwykłego halogenu, który dawał okropne światło. Zapoznajcie się obowiązkowo ze złotym podziałem - to podstawowa technika komponowania ujęć.

Wybaczcie, że nie napiszę tu całego poradnika ustawiania ekspozycji - jest tego w internecie na tyle dużo, że pisanie kolejnego tekstu nie ma sensu. Wolę pobawić się z kotem.

Jaki jest cel takiej nauki? Dlaczego nie mogę tego samego zrobić moim Nikonem De-pinćmiljonówszcześćset? Bo ta metoda daje po łapkach za każdy błąd. Każdy kolejny zmarnowany negatyw to pieniądze z naszej kieszeni. O ile nie masz na koncie wielu zer to szybko zaczniesz wyciągać wnioski z błędów celem zwiększenia liczby udanych klatek na kliszy. Przed każdym naciśnięciem magicznego spustu zastanowisz się czy kadr, który widzisz w wizjerze aparatu jest tym co chcesz uwiecznić, czy ekspozycja i oświetlenie są dobrze ustawione.

Cyfrówki zabijają myślenie jak packa muchy. W ich przypadku nie mamy żadnych konsekwencji błędów, po prostu patrzymy na wyświetlacz i robimy kolejne zdjęcie w myśl zasady "coś się wybierze". Nie tędy droga. Świetnym nawykiem wyniesionym z fotografii analogowej jest refleksja przed każdym naciśnięciem spustu. W przyszłości kiedy przerzucicie się na cyfrę zaoszczędzicie czas na selekcji zdjęć oraz pieniądze na wymianie migawki. Nie będziecie żałować kupionego bezmyślnie sprzętu. Do tego znacząco wzrośnie świadomość robienia zdjęć. Macie moje słowo.

Pozostaje tylko znaleźć dziedzinę, w której czujecie się najlepiej - a to przychodzi z czasem. Najczęściej jest tak, że zaczynamy fotografowanie od tego co jest najbliżej nas. W moim przypadku były to głównie: Natalia, deskorolka i koty. Oczywiście od czasu do czasu kusi wszystkich fotografia kwiatków i pszczółek czy martwej natury - to naturalna droga poszukiwania. Poniżej znajdziecie obiecane zdjęcia z komentarzami.


Pierwsze moje dzieła były...dziwne i dość mroczne. 


Dzięki temu zdjęciu rozpocząłem naukę w Warszawskiej Szkole Filmowej. Nawet prawie wygrałem nim stypendium. Nadal nie wiem czemu :) 
Swego czasu uważałem, że to zdjęcie jest genialne. A to, że świeczka wystaje z głowy w ogóle mi nie przeszkadzało.
Komentarz na odbitce z kotem. Bardzo wartościowe uwagi. Polecam Wam robić notatki do każdego zdjęcia, najlepiej już w momencie jego wykonywania. Mam nadzieje, że będą bardziej przydatne niż moje.
Na deskorolce spędziłem większość życia. Nadal czasem jeżdżę.
Dla mnie fotografia i deska były oczywistym połączeniem chociaż finalnie nie poszedłem w tym kierunku.
I na koniec hit internetów. Zdjęcie zatytułowałem "Elektryczne drzewo" i (o dziwo) zrobiło nawet małą karierę na plfoto.
P.S. Zdjęcie na początku wpisu jest dziełem Natalii (wykonane Zenitem). Chyba jedyne, które nadal mi się podoba z całej tej kolekcji.


Czytaj dalej
25 kwietnia 2014
Robimy sesję z rozmachem! Poradnik, cz. 1. "Organizacja"

4

Prędzej czy później w życiu każdego fotografa nadchodzi czas kiedy ma ochotę wyjść w plener i nie polegać jedynie na kapryśnym jak prezes PISu słońcu, ale samodzielnie zadecydować o tym jak oświetlić plan zdjęciowy. Nie mówię tu o ludziach, którzy zakładają wtedy lampę na aparat i błyskają "w pysk", ani o tych, którzy mówią o sobie, że są strobistami, bo robią sesje w plenerze jedną lampą z założonym na nią softboxem. Sorry, tak to i moje koty potrafią.

Zanim jednak przejdziemy do typowo technicznych zagadnień, chciałbym opisać Wam jak mniej więcej wygląda proces organizacji takiej sesji. Starałem się zamieścić tu dużo podpowiedzi przydatnych dla początkujących fotografów. Nie muszą one odnosić się tylko do takiej sesji, na której przykładzie będę pisał, ale i do wszystkich poważniejszych realizacji z jakimi przyjdzie Wam się zmierzyć. A skoro już mowa o sesji to warto wspomnieć, że prezentowana sesja jest sesją narzeczeńską wg mojego (i Natalii) pomysłu.

Ale zanim zacznę:
W moich wpisach często pojawiają się określenia, których część z Was może nie rozumieć. Nie załamujcie rąk! Zawsze możecie zadać mi pytanie w komentarzu lub spytać wujka Google. Nie chcę, żeby treści były krótsze niż objaśnienia do nich, stąd moja decyzja o takim, a nie innym sposobie pisania.

KONCEPT
Zanim spakujecie tonę sprzętu do samochodu i ruszycie na sesję musicie się do niej przygotować. Niektórym wystarczy gdy konkretna wizja zaszyta jest w ich głowie i od razu wiedzą czego oczekują. Niektórzy natomiast powinni każdy kadr zaplanować i (najlepiej) rozrysować. Jeżeli modele nie uczestniczą aktywnie w wymyślaniu konceptu i zdają się na Ciebie to fajnie jest pokazać im inne zdjęcia, które (mniej więcej) są w klimacie sesji jaką planujecie. Dzięki temu unikniecie niedogadania i nie dowiecie się po sesji, że uczestnicy myśleli, że to będzie "jakoś inaczej". Koncept jest ważny z jeszcze jednego powodu - pozwala na przewidzenie czego do sesji potrzebujemy. Nie ma nic gorszego niż pominąć jakiś szczegół, który potem odbije się echem na całej pracy.

Jak wyglądało to u nas?
Paulina i Mateusz od razu poczuli klimat, który postanowiliśmy osiągnąć. To pociągnęło za sobą ich ponadprzeciętne zaangażowanie w sesję i miało wielki wpływ na finalny efekt. Od razu zgodzili się zorganizować potrzebne rekwizyty. A było ich nie mało: od ubrań, przez stary namiot, lampy i broń, aż po przywiezienie wielkiego agregatu prądotwórczego. My natomiast zrobiliśmy listę sprzętu, w który powinniśmy się wyposażyć. Zanim przejdziemy dalej rzućcie okiem na film nagrany w trakcie realizacji zdjęć. Zdradza on wiele szczegółów, więc dzięki temu dalsza część wpisu będzie bardziej zrozumiała.



LOKALIZACJA
Mamy już w głowie konkretny plan, czas pomyśleć o miejscu, w którym go zrealizujemy. Nigdy nie zostawiajcie tego na ostatnią chwilę. My bardzo długo jeździliśmy szukając odpowiedniej lokalizacji. Niby zwykły las, a jednak nie tak łatwo było znaleźć tą wymarzoną polanę. Czasem trzeba będzie również postarać się o zgodę od właścicieli. Nie chcemy przecież, żeby jakiś strażnik teksasu na samym początku zdjęć ostudził nasze zapały wyganiając z upatrzonej wcześniej miejscówki. Czasem warto mieć w bagażniku buteleczkę magicznego płynu do poczęstowania lub po prostu założyć w wydatkach mały prezent dla szefów.

POMOCNE SMERFY
To istoty, bez których czasami ciężko się obyć. Podniosą, przeniosą, czasem podpowiedzą, a przy okazji podpatrzą i nauczą się co nieco. Rola takich pomocników jest bardzo ważna, bo przy większych sesjach możemy paść ze zmęczenia jeszcze przed rozpoczęciem właściwych zdjęć. Znacznie też przyspieszają przygotowania i pomagają w najgorszym zajęciu świata - pakowaniu sprzętu po sesji. Nam udało się zwerbować dwóch pomocników i gdyby nie oni pewnie finalny efekt nie wyglądałby tak jak wygląda.
Dodatkowo w przypadku tej konkretnej sesji razem z pomocnikami spotkaliśmy się 2 godziny przed godziną zero i kiedy przybyli nasi modele praktycznie wszystko było gotowe. Przy okazji bardzo dziękujemy naszym Smerfom :)

SHOPPING TIME!
Jak już pisałem wcześniej, musieliśmy powiększyć nasz dorobek o kolejne akcesoria. Ze sprzętu typowo fotograficznego potrzebowaliśmy dodatkowo bardzo wysokiego statywu oświetleniowego. Udało nam się w rozsądnej cenie znaleźć prawie 5-metrowy, który idealnie nadawał się do oświetlenia z niego dużego terenu. Poza tym na allegro wyszperaliśmy za grosze stare lampy naftowe i namiot pamiętający czasy ludzi z wąsami w polonezach.
Jedna techniczna kwestia nie dawała nam spokoju - jak lampa naftowa ma świecić na tyle mocno, żeby owe światło zarejestrowało się na fotografii? Jeśli kiedyś próbowaliście łączyć światło ciągłe z błyskowym to pewnie wiecie jaki to problem. Jeśli nie, polecam spróbować zrobić zdjęcie zapalonej świeczki błyskając na nią lampą z aparatu. Szybko wymyśliłem, że najlepszym wyjściem będzie zakup kilku bardzo mocnych żarówek halogenowych i zamontowanie ich w klasycznych oprawkach żarówkowych. Do tego doszło kilkadziesiąt metrów przewodu elektrycznego i cała misterna pajęczyna była gotowa w ciągu jednego wieczoru. Elektryk ze mnie żaden, ale do dziś mam wszystkie palce u rąk.
Pozostało nam jeszcze tylko wypożyczenie wytwornicy dymu do "zagęszczenia" atmosfery i tutaj warto polecić wypożyczalnię LFX (którą mamy praktycznie pod domem). W międzyczasie Mateusz zdobył ubrania i skorzystał z okazji, żeby zrobić sobie prezent w postaci strzelby ASG.

PAKUJEMY GRATY
Ostateczna lista sprzętu wyglądała mniej więcej tak:
- lampy studyjne o mocy 300Ws (3szt.) - w ciągu dnia taka moc jest często niewystarczająca, ale w ciemności to aż nadto,

- generator akumulatorowy Fomei Panther Pro 1500 - niestety zabawa w błyskanie w plenerze wymaga inwestycji w źródło zasilania. My polubiliśmy generator Fomeia za przystępną cenę (jak na taki sprzęt) i tradycyjne wtyczki, do których nie tylko podłączymy lampę, ale i każde urządzenie elektryczne niezwiązane z fotografią (np. lodówkę, czy kosiarkę). Pojemność akumulatora jest wystarczająca do zrobienia dobrej sesji (nie wiem jak z kosiarką lub lodówką). W razie czego możemy dokupić dodatkowy akumulator,

- spalinowy agregat prądotwórczy - tu wielki ukłon dla Mateusza za zorganizowanie wielkiego, głośnego jak boeing agregatu, do którego mogliśmy podłączyć nasze żarówki halogenowe. Od razu uprzedzę ewentualne pytania - podłączenie lamp studyjnych do takiego urządzenia może się skończyć ich uszkodzeniem. Elektronika w nich umieszczona jest podatna na skoki napięcia, a agregat nie jest najstabilniejszym źródłem prądu. Stąd dwa oddzielne źródła zasilania,

- oczywiście zadbaliśmy również o przedłużacze w dużej ilości,

- kilka solidnych statywów oświetleniowych. Ja lubię stalowe, w plenerze są stabilniejsze. Oczywiście do tego wyżej wymieniony wysoki statyw do zadań specjalnych,

- z tak zwanych modyfikatorów światła mieliśmy: dużą oktę (140cm), strip (50x140), dużą i małą białą transparentną parasolkę (140cm i 50cm) i kilka tzw. garnków, czyli reflektorów świecących twardym światłem,

- bardzo ważne w przypadku tej sesji były folie CTO (ocieplająca) i CTB (ochładzająca). Służą one do zmiany temperatury barwowej światła dopasowując ją do temperatury podobnej np. do światła księżyca czy żarówki. Takie folie w dużych arkuszach możecie kupić w sklepie milso,

- z aparatów zabraliśmy Canona 5D mark II i zestaw obiektywów, o których możecie przeczytać tutaj,

- NAJWAŻNIEJSZE! Zawsze miejcie w torbie zapas taśmy klejącej różnego rodzaju. Taśma to narzędzie ratujące świat i bez niej fotografia nie byłaby tym czym jest dzisiaj. Serio!

PRZYGOTOWUJEMY PLAN
Jak już wspomniałem mieliśmy do pomocy dwóch asystentów. Każdy dostał konkretne zadanie. Jeśli jesteś fotografem to musisz umieć rozdzielać obowiązki pomiędzy całą ekipę. Nigdy nie róbcie wszystkiego sami, bo wykończycie się fizycznie. Nie bierzcie też asystentów, którzy nie mają zielonego pojęcia o tym którą śrubkę przekręcić żeby rozłożyć nogi statywu. Stracicie czas i nerwy na tłumaczenie. Kiedy już wszystko będzie mniej więcej rozstawione warto zrobić kilka prób i zweryfikować czy to co mamy w głowie pokrywa się z tym co widzimy na wyświetlaczu aparatu. Jeśli mamy taką możliwość unikajmy testów "na kliencie". Nie każdy potrafi zrozumieć, że na początku nie zawsze wszystko jest tip top, może pojawić się zniecierpliwienie i frustracja osobników. Przytoczę pewną sytuację z życia: podczas wykonywania sesji miałem problemy z reakcją fotoceli wbudowanej w lampę na błysk innych lamp. Musiałem się trochę nagimnastykować, aby urządzenia zaczęły się słuchać. Po sesji próbowano zarzucić mi, że mam niesprawny i nieprofesjonalny sprzęt. Starajmy się unikać takich spięć, bo najgorsze co może się przytrafić to naburmuszony model czy modelka, którzy nie rozumieją, że dobre zdjęcia wymagają czasu.

ZACZYNAMY!
Teraz już tylko z górki. W drugiej części tego wpisu zdradzę Wam jak dokładnie użyłem powyższego sprzętu, aby zbudować klimat widoczny na zdjęciach. Opowiem z jakimi problemami się spotkałem i jak je rozwiązałem. Podpowiem też jak błysnąć efektownie, ale jednocześnie tak, aby nie było czuć ingerencji sztucznego światła na fotografii. A to już niebawem. Zaglądajcie na bloga lub facebooka aby być na bieżąco.


Ogniskowa 16mm. Ekspozycja: 1/60s, f/4.5, ISO 1600

Czytaj dalej
23 kwietnia 2014
Genialne zdjęcia, na których nic się nie dzieje

3

Nie mam wielu ulubionych fotografów. Do niedawna nie byłem w stanie wymienić jakiegokolwiek nazwiska fotografa, którego mógłbym określić "moim idolem". Potem poznałem Grześka. W młodości był gwiazdą rocka. Wyśpiewał kawałek, o zgrabnym tytule "Let Me Take Your Photo", który najwyraźniej wywróżył mu przyszłą karierę. Jeśli macie ochotę, możecie ten kawałek puścić jako soundtrack do dalszej części wpisu.


The Speedies "Let Me Take Your Photo" (1979)


Nie chcę nawet próbować podejmować się pisania biografii Crewdsona, bo i Wy i ja szybko byśmy przy tym zasnęli. Skupię się na tym co najbardziej mnie i Was interesuje czyli na jego twórczości.

Fotograf ten jest znany z sesji wykonywanych z gigantycznym rozmachem, a do tego unika cyfry jak ognia i pracuje na aparacie wielkoformatowym. To głównie dzięki niemu uzyskuje genialną jakość i plastykę swoich prac. Jego plany zdjęciowe wyglądają jak z dużej hollywoodzkiej produkcji. 
Grzesiek i jego narzędzie pracy.
Liczba użytych lamp do oświetlenia gigantycznych planów robi wrażenie.

Sesje wykonywane są przy typowo filmowym oświetleniu. Tylko światło ciągłe, zero błyskania.

Gdybym miał jednym słowem opisać zdjęcia Gregorego to z pewnością użyłbym określenia "niepokojące". Większość scenerii to typowe małe amerykańskie miasteczka lub domy. Ludzie na fotografiach sprawiają wrażenie czekających na coś, co za chwilę nastąpi. To właśnie modele są tym co najbardziej przyciąga do zdjęć Crewdsona. Ich nienaturalne zachowanie pozostawia nam możliwość dopowiedzenia początku i końca historii, z kontekstu której został wyrwany widoczny na fotografii moment.

Oto co sam twórca mówi o swoich dziełach:
“My pictures must first be beautiful, but that beauty is not enough. I strive to convey an underlying edge of anxiety, of isolation, of fear. ”

I tym cytatem zakończę. Wolę unikać długich rozprawek i analizowania zdjęć bo każdy ma swój rozum i postrzega je po swojemu. Rzućcie okiem na kilka wybranych przeze mnie fotografii, które wyszperałem w sieci. Jeśli chcecie lepiej poznać twórczość Crewdsona, odsyłam Was do wydanych przez niego albumów. Są one świetnym źródłem inspiracji.






Mój prywatny album. Oglądanie fotografii na monitorze nijak się ma do wersji drukowanej.






Czytaj dalej
21 kwietnia 2014
Sprzęt fotografa. "Co czyha w torbie"

0


Naturalnym zjawiskiem jest, że każdy fotograf z biegiem czasu powiększa swoją kolekcję sprzętu o nowe zabawki. Właśnie skończyłem pakować sprzęt na reportaż i z tej okazji postanowiłem napisać o tym co siedzi w naszych torbach. Zabawa w fotografię do najtańszych nie należy. Jeśli dopiero zaczynasz, odradzam inwestowanie grubej kasy w sprzęt z górnej półki. Rozwój sprzętowy powinien iść w parze z rozwojem umiejętności i wiedzy. Nigdy nie staraj się nadrobić braków lepszym aparatem. To zadziała mniej więcej jak nauka jazdy w Bugatti Veyronie. Starałem się objaśnić to w poradniku "Chcę zostać fotografem".

Przejdźmy do konkretów.
Aparaty:Fuji X-Pro 1 - mój ukochany aparat. Ma wiele zalet i wiele wad, ale właśnie na tym polega miłość. Jest lekki i niepozorny. Największym plusem jest to, że nikt z takim aparatem nikt nie bierze mnie serio. Dzięki niemu mogę pracować dużo dyskretniej. Dawno wyrosłem już z kompleksu dużego aparatu, pomógł mi ból pleców. To jedyny aparat, który zawsze chętnie zabiorę ze sobą z domu. W przeciwieństwie do lustrzanek nie wyrobi mi bicepsów. Ostrością zdjęć potrafi zawstydzić Canona z najlepszym szkłem. Wady? Mimo wielu poprawek programowych nadal zbyt wolny i nieprecyzyjny autofocus. No i nieszczęsna matryca APS-C zmniejszająca urok głębi ostrości.


Canon 6D - gdyby wyszedł w tym samym czasie co 5d mark III to pewnie teraz miałbym dwie sztuki. "Szóstkę" pokazał mi kumpel przy okazji jednego reportażu. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Szukałem wtedy alternatywy dla starego 1D mark III, który z powodzeniem w razie potrzeby mógł służyć jako młotek czy kotwica i przez swoją wagę był po prostu męczący. Ten aparat nie ma wad, nawet nie próbuj ich wymyślić bo za te pieniądze żadnej z nich nie da się brać serio. A wi-fi w połączeniu z tabletem działa super.


Canon 5D mark III - starszy brat 6D. Absurdalnie drogi i wcale nie lepszy niż 6D. Ma jakieś tam szmery bajery i niby jest porządniej wykonany (przez to cięższy, a moją opinię o ciężkich aparatach już znacie). Za tę kasę lepiej kupić 6D i resztę wydać na dobre szkło. Nie zrozumcie mnie źle, ten aparat jest bliski ideału, ale w kwestii cena/jakość przegrywa z "szóstką" jak traktor z samolotem.


Canon 5D mark II - staruszek siedzi jako zapas w torbie. Raczej poprawia mi samopoczucie swoją obecnością niż faktycznie do czegoś się przydaje. Ma co trzeba i nic więcej.


Obiektywy:Fujinon 35 f/1.4  - odpowiednik 50mm na pełnej klatce. Ostry jak żarty o Żydach. Canonowska 50ka 1.2 może czyścić mu dekielki.


Fujinon 18 f/2.0 - odpowiednik 27mm na pełnej klatce. Dla mnie idealny reporterski kąt widzenia. Do tego mały i zgrabny więc zmieści się nawet w damskiej torebce. Mógłbym nim zrobić cały reportaż. Szkoda trochę światła („tylko” f/2.0).


Canon 50 f/1.2- najjaśniejszy z rodziny. Z takim światłem poradzi sobie świetnie nawet w kreciej norze. O głębi ostrości nawet nie wspominam, bo nie ma sobie równych. Niestety z wiekiem celność AF trochę podupadła.


Canon 16-35 f/2.8 II - jedyny zoom w torbie. Szeroki kąt do dynamicznych ujęć. Trochę rozleniwia i najczęściej (niestety) używam go w dolnych wartościach ogniskowej (chociaż staram się tego oduczyć). Optycznie bez zarzutu, znacznie lepiej niż jego starsza wersja.


Canon 135 f/2.0 - nazwijmy go "portretowym". Chociaż nieczęsto jest używany przez nas w tym celu. Dobry do ujęć zza krzaka. Bardzo jasny jak na tą ogniskową.


Canon TS-E 90 f/2.8 - obiektyw typu tilt-shift. Uwielbiam bawić się rozmyciami płaszczyzn i współczuje tym, którzy starają się je oddać w Photoshopie. Świetny do sesji w plenerze.


Lampy:

Tu nie ma co się rozpisywać. Na zdjęciu nie ma jedynie 580EX, bo nią błyskałem. Przerzuciliśmy się na 430EX - są lżejsze i tańsze. Do tego lampa Fuji, której używam sporadycznie bo Fuji z lampą traci urok.

Wyzwalacze radiowe:

Nie jestem wielkim fanem strobingu. Mimo wszystko posiadam Pixel Kingi, dzięki którym mogę od czasu do czasu pobłyskać w plenerze bez obwieszania się kablami. Zawsze szkoda mi było kasy na Pocket Wizardy. Pewnie kupiłbym je gdybym częściej świecił. Niestety Kingi są dość zawodne i ich jedynym plusem jest cena. Często resetują ustawienia lamp lub wyzwalają pełny błysk co potrafi wkurzyć.

Dodatki:

Pasek reporterski - klasyczny pasek do aparatu jest dobry jeśli planujemy samobójstwo przez skok z mostu i szukamy dobrego obciążenia. Przy wielogodzinnej pracy z ciężką lustrzanką pasek reporterski jest niezastąpiony. Wspieram polskie rozwiązania firmy Reporter Strap. Tutaj widać pasek na dwa aparaty z możliwością rozdzielenia na jeden. Wygoda jest niesamowita. Musiałem jedynie poddać małym przeróbkom końcówki wkręcane w gwint złączki od statywu, aby nie drapały aparatu.

Karty pamięci - tylko SanDisk Extreme. Na innych firmach się przejechałem i już nie próbuję. Wyznaję politykę wielu mniejszych kart (max. 8GB). W razie awarii nie stracę wszystkiego. Seria Extreme jest na tyle szybka, że nie grozi mi zapchanie bufora, co bywa irytujące.


Filtr szary - kiedy najdzie mnie na błyskanie to lubię używać małych przesłon. Dzięki filtrowi jest to możliwe. Pamiętajcie, żeby na filtrach nie oszczędzać. Słabe potrafią popsuć jakość zdjęć. Jeśli posiadacie więcej obiektywów polecam system Cokin, dzięki niemu wystarczy jeden filtr do wszystkich szkieł. Nie praktykuję filtrów UV.


Szara karta - do ustawiania balansu bieli w trudnych warunkach.


A to wszystko noszę w przepastnej torbie LowePro lub plecaku Benro na piesze wędrówki.

Plany?

W tym rok moim must have jest Sigma 35 f/1.4.
To by było mniej więcej wszystko. O drobiazgach nie ma sensu pisać. Ten zestaw ma wszystko czego potrzebuję na co dzień. Pewnie da się zauważyć, że unikam "zoomów". Bo zoomy to zło... I tego się trzymajmy.



Czytaj dalej
17 kwietnia 2014
Chcesz zostać fotografem? Cz. 1

6
Wiecie w jaki sposób opanowałem podstawy fotografii? Jasne, że nie, bo ja sam musiałem nadwyrężyć swoją pamięć żeby przypomnieć sobie jak wyglądały moje początki (było to prawie 12 lat temu). 

Otóż swego czasu nabyłem w okolicznym kiosku ruchu znany wszystkim miesięcznik o tematyce podróżniczej. Dołączona do niego była płyta, o wszystko mówiącym tytule „Szkoła fotografowania National Geographic”. Były to czasy kiedy internet dopiero wdzierał się do świadomości ówczesnych nastolatków i nie tak łatwo było odnaleźć cokolwiek wartościowego w czeluściach sieci. Wrzuciłem płytę do czytnika i w ten sposób rozpocząłem poznawanie tajników mojego przyszłego zawodu. Nie kursy, nie szkoła tylko długie godziny czytania, analizowania i testowania zdobytej wiedzy. Zdajecie sobie sprawę, że ta wiedza znajduje się w każdej instrukcji lustrzanki cyfrowej? Informacje o tym co to jest przesłona, czas naświetlania czy ISO są na wyciągnięcie ręki każdego posiadacza wyżej wymienionego sprzętu. Może wiedza ta nie jest podana w jakiś wyjątkowo ciekawy sposób ale jako punkt wyjścia wystarcza. Co ciekawe mało kto się z tym zapoznaje. Między innymi z tego powodu wiele osób szybko orientuje się, że sam zakup lustrzanki nie zrobił z nich fotografów. Nie oszukujmy się, ustawienie aparatu na tryb zielonego kwadracika czy też uśmiechniętej buźki nie spowoduje, że z dnia na dzień staniemy się następcą Tyszki. Znam wiele osób, które dały się złapać w sidła takiego toku rozumowania. O zgrozo, często to my byliśmy zapalnikiem tej feralnej decyzji. Dlaczego? Często to, że robimy dobre zdjęcia jest przypisywane w dużej mierze temu, że posiadamy dobry sprzęt. Byłbym ignorantem i kłamcą mówiąc, że jest to całkowita bzdura. Właściwie jest to bzdura w 90 procentach. Czy jeśli kupimy dobre pióro to nagle staniemy się pisarzami? Raczej nie. Dlaczego w takim razie utarło się, że w fotografii lustrzanka cyfrowa jest wyznacznikiem bycia fotografem? Osobiście nienawidzę lustrzanek, są duże, ciężkie i drogie. Wiecie jak najczęściej kończy się przygoda z takim aparatem? Ląduje on w kącie, bo nikomu nie chce się zabierać takiej cegły na imprezę czy plażę ani wydawać fortuny na lepsze niż kitowe obiektywy czy lampę. Do tego szybko okazuje się, że aparat sam z siebie nie wypluwa obrazów godnych powieszenia w galeriach Nowego Jorku. Chcecie poznać mój przepis na naukę fotografii? Dzięki niemu nie wydacie majątku na sprzęt, którym pobawicie się przez kilka pierwszych dni fascynacji, a potem rzucicie psu do rozszarpania. Jednocześnie jest to idealny sprawdzian tego, czy faktycznie fotografia jest tym co Was kręci. Jeśli odpowiadacie twierdząco to wykorzystując serialowy suspens zapraszam Was już niebawem do zapoznania się z drugą częścią notki :)

Tymczasem postanowiłem podzielić się z Wami zdjęciami z początków mojej "zabawy" w fotografa. Poniższe fotografie pochodzą mniej więcej z 2004 roku. Wszystkie zostały wykonane na negatywach za pomocą (jeśli mnie pamięć nie myli) Minolty Dynax 3xi z doczepionym jakimś dziadostwem udającym obiektyw. Nie są one jeszcze wyjątkowo kompromitujące ale do czasu następnej notki postaram się dotrzeć do pierwszych moich zdjęć. Może być zabawnie...




Czytaj dalej
15 kwietnia 2014
Świeżo po sesji z Łukaszem Jakóbiakiem

6


Miałem dziś w planach inną, bardziej złożoną notkę, ale mój „właściwy” komputer chwilowo służy za przycisk do papieru. Pracę na laptopie uważam za karę porównywalną z obraniem 50kg cebuli, więc będzie więc dość krótko.


Niedługo blog Łukasza znanego z zapraszania największych gwiazd do swojej niewielkiej kawalerki obchodzi drugie urodziny i z tej okazji poprosił nas o wykonanie sesji. Główną wytyczną była realizacja właśnie w kawalerce. Problem polegał na tym, że jakiś czas temu taką sesję już dla Łukasza robiliśmy. Musieliśmy ugryźć temat od nowa unikając przy tym odtwórczości. Czy się udało? Sami ocenicie wkrótce.
Poprzednią sesję oparliśmy głównie na świetle zastanym, zależało nam na naturalności i luzie. Nasza ukochana pięćdziesiątka spisała się wtedy na medal (chociaż zrobiliśmy też kilka szerszych ujęć). Dziś postawiliśmy na błysk i reżyserowaliśmy pewne sytuacje. Ustawianie oświetlenia na tych kilku metrach okazało się wyzwaniem porównywalnym do upchnięcia kota w transporterze dla chomika. Co chwila coś niechcianego wchodziło nam w kadr i leciało na głowy. Wymarzone światło nie dało się poskromić, bo ściany działały jak blendy, a nie było miejsca na postawienie czegoś ratującego sytuację. Finalnie przez dwie godziny byłem „człowiekiem statywem” i lampę trzymałem w rękach. Z małymi pomieszczeniami jest też taki problem, że zawsze w tle coś się nie podoba, a to kwiat wystaje z głowy, a to szafka zlewa się z ubraniem... Wieczna walka z wiatrakami. Natomiast muszę przyznać, że praca z Łukaszem to czysta przyjemność. Bardzo swobodnie czuje się przed obiektywem, pozy zmienia z prędkością serii puszczonej z kałasznikowa. Do tego dobrze wie czego chce ale jednocześnie potrafi zaufać i nie narzuca swoich pomysłów.


Na koniec kilka kwestii technicznych:
W sumie cała sesja (wbrew temu co planowaliśmy) oparła się na jednym źródle światła, którym był strip 50x150cm z założonym gridem. Jego zadaniem było ukierunkowanie światła na modela i uniknięcie niepotrzebnego rozpraszania. Mimo prób z większą liczbą lamp musieliśmy finalnie zrezygnować z powodu zbyt silnego odbijania się światła. Sesję pokarzemy w drugiej połowie maja, a w międzyczasie zapraszam do rzucenia okiem na efekt naszej wcześniejszej współpracy.


Mały backstage:
Natalia robi zdjęcia, ja kombinuję ze sprzętem.
Próby zapanowania nad światłem.
Statyw na łóżku nigdy nie jest dobrym pomysłem. Finalnie skończyło się na trzymaniu lampy w rękach.
Szczęśliwe pyski po skończonej pracy.
Poprzednia sesja:

Polubiliśmy to zdjęcia mimo poruszenia.
Ogniskowa 50mm. Ekspozycja: 1/125s, f/1.2, ISO 500

Ogniskowa 50mm. Ekspozycja: 1/250s, f/1.2, ISO 640

Wejście na tę szafkę nie było łatwym zadaniem. Kto ma meble z Ikei ten wie.
Ogniskowa 16mm. Ekspozycja: 1/125s, f/2.8, ISO 4000


Ogniskowa 16mm. Ekspozycja: 1/160s, f/2.8, ISO 1250

Czytaj dalej
13 kwietnia 2014
Kończę i zaczynam

4

To jest mój blog, będę na nim pisał o... STOP, STOP, STOP! Nie tak! Nie mam zamiaru pisać tradycyjnej pierwszej notki po której większość blogów kończy swoją radosną działalność w sieci. Szczerze mówiąc... pewnie będę pisał o fotografii, ale nie chcę się szufladkować i ograniczać.

Tak się składa, że kilka godzin temu skończyłem prowadzić kolejne warsztaty retuszu fotografii. Najprawdopodobniej były to nasze ostatnie warsztaty. Za chwile zaczynamy sezon ślubny, a wtedy weekendy spędzamy na ślubach (ku zaskoczeniu wielu naszych klientów, którzy pytają nas „Czy w sobotę macie czas na sesję? Bo my akurat mamy wolne.”). Nie skłamię mówiąc, że przez ostatnich kilka lat w naszych warsztatach wzięło udział prawie 200 osób. Trafiali do nas różni ludzie. Od całkowitych amatorów, po osoby zajmujące się fotografią zawodowo. Każdą z tych osób traktowaliśmy równo i każdej staraliśmy się dać inspirację. Od dłuższego czasu zastanawiamy się czy w ogóle jest sens ciągnięcia warsztatów dalej. Dlaczego? Od początku nastawiliśmy się na przekazywanie wiedzy, nie gotowych rozwiązań. Nie szliśmy na skróty. Znacie to powiedzenie „dać komuś wędkę, a nie rybę”? Po tylu latach mam wrażenie, że ludzie nastawiają się bardziej na to drugie. Nie mają czasu na żmudne pokonywanie (jedynej słusznej w moim odczuciu) drogi od fotografii analogowej do cyfrowej, uczenie się na błędach, analizowanie itp., itd. Kupili lustrzankę za grube pieniądze, są dzięki niej (często tylko w ich mniemaniu) jedną nogą profesjonalistami i oczekują gotowych rozwiązań jak być nimi nogą drugą. Oczywiście trochę generalizuję. Mimo wszystko widzę, że rynek przesycił się warsztatami i większe wzięcie mają te, które dają rzeczoną rybę, najlepiej przyprawioną własnym sosem i sprzedawaną jako gotowe danie do odgrzania. Najczęściej jednak ryba po odgrzaniu nie smakuje już tak dobrze jak świeża. Każdy ma oczywiście prawo wybrać świadomie swoją drogę. Nasza kłóci się z obecnie panującymi trendami. Możliwe, że po sezonie mimo wszystko wrócimy do nauczania. Czas pokaże. Tymczasem przenoszę się tutaj. Mam nadzieję, że znajdą się chętni do śledzenia tego bloga. A teraz kończę i zaczynam. 

Czytaj dalej