25 kwietnia 2014

25 kwietnia 2014, godzina: 00:30 4

Prędzej czy później w życiu każdego fotografa nadchodzi czas kiedy ma ochotę wyjść w plener i nie polegać jedynie na kapryśnym jak prezes PISu słońcu, ale samodzielnie zadecydować o tym jak oświetlić plan zdjęciowy. Nie mówię tu o ludziach, którzy zakładają wtedy lampę na aparat i błyskają "w pysk", ani o tych, którzy mówią o sobie, że są strobistami, bo robią sesje w plenerze jedną lampą z założonym na nią softboxem. Sorry, tak to i moje koty potrafią.

Zanim jednak przejdziemy do typowo technicznych zagadnień, chciałbym opisać Wam jak mniej więcej wygląda proces organizacji takiej sesji. Starałem się zamieścić tu dużo podpowiedzi przydatnych dla początkujących fotografów. Nie muszą one odnosić się tylko do takiej sesji, na której przykładzie będę pisał, ale i do wszystkich poważniejszych realizacji z jakimi przyjdzie Wam się zmierzyć. A skoro już mowa o sesji to warto wspomnieć, że prezentowana sesja jest sesją narzeczeńską wg mojego (i Natalii) pomysłu.

Ale zanim zacznę:
W moich wpisach często pojawiają się określenia, których część z Was może nie rozumieć. Nie załamujcie rąk! Zawsze możecie zadać mi pytanie w komentarzu lub spytać wujka Google. Nie chcę, żeby treści były krótsze niż objaśnienia do nich, stąd moja decyzja o takim, a nie innym sposobie pisania.

KONCEPT
Zanim spakujecie tonę sprzętu do samochodu i ruszycie na sesję musicie się do niej przygotować. Niektórym wystarczy gdy konkretna wizja zaszyta jest w ich głowie i od razu wiedzą czego oczekują. Niektórzy natomiast powinni każdy kadr zaplanować i (najlepiej) rozrysować. Jeżeli modele nie uczestniczą aktywnie w wymyślaniu konceptu i zdają się na Ciebie to fajnie jest pokazać im inne zdjęcia, które (mniej więcej) są w klimacie sesji jaką planujecie. Dzięki temu unikniecie niedogadania i nie dowiecie się po sesji, że uczestnicy myśleli, że to będzie "jakoś inaczej". Koncept jest ważny z jeszcze jednego powodu - pozwala na przewidzenie czego do sesji potrzebujemy. Nie ma nic gorszego niż pominąć jakiś szczegół, który potem odbije się echem na całej pracy.

Jak wyglądało to u nas?
Paulina i Mateusz od razu poczuli klimat, który postanowiliśmy osiągnąć. To pociągnęło za sobą ich ponadprzeciętne zaangażowanie w sesję i miało wielki wpływ na finalny efekt. Od razu zgodzili się zorganizować potrzebne rekwizyty. A było ich nie mało: od ubrań, przez stary namiot, lampy i broń, aż po przywiezienie wielkiego agregatu prądotwórczego. My natomiast zrobiliśmy listę sprzętu, w który powinniśmy się wyposażyć. Zanim przejdziemy dalej rzućcie okiem na film nagrany w trakcie realizacji zdjęć. Zdradza on wiele szczegółów, więc dzięki temu dalsza część wpisu będzie bardziej zrozumiała.



LOKALIZACJA
Mamy już w głowie konkretny plan, czas pomyśleć o miejscu, w którym go zrealizujemy. Nigdy nie zostawiajcie tego na ostatnią chwilę. My bardzo długo jeździliśmy szukając odpowiedniej lokalizacji. Niby zwykły las, a jednak nie tak łatwo było znaleźć tą wymarzoną polanę. Czasem trzeba będzie również postarać się o zgodę od właścicieli. Nie chcemy przecież, żeby jakiś strażnik teksasu na samym początku zdjęć ostudził nasze zapały wyganiając z upatrzonej wcześniej miejscówki. Czasem warto mieć w bagażniku buteleczkę magicznego płynu do poczęstowania lub po prostu założyć w wydatkach mały prezent dla szefów.

POMOCNE SMERFY
To istoty, bez których czasami ciężko się obyć. Podniosą, przeniosą, czasem podpowiedzą, a przy okazji podpatrzą i nauczą się co nieco. Rola takich pomocników jest bardzo ważna, bo przy większych sesjach możemy paść ze zmęczenia jeszcze przed rozpoczęciem właściwych zdjęć. Znacznie też przyspieszają przygotowania i pomagają w najgorszym zajęciu świata - pakowaniu sprzętu po sesji. Nam udało się zwerbować dwóch pomocników i gdyby nie oni pewnie finalny efekt nie wyglądałby tak jak wygląda.
Dodatkowo w przypadku tej konkretnej sesji razem z pomocnikami spotkaliśmy się 2 godziny przed godziną zero i kiedy przybyli nasi modele praktycznie wszystko było gotowe. Przy okazji bardzo dziękujemy naszym Smerfom :)

SHOPPING TIME!
Jak już pisałem wcześniej, musieliśmy powiększyć nasz dorobek o kolejne akcesoria. Ze sprzętu typowo fotograficznego potrzebowaliśmy dodatkowo bardzo wysokiego statywu oświetleniowego. Udało nam się w rozsądnej cenie znaleźć prawie 5-metrowy, który idealnie nadawał się do oświetlenia z niego dużego terenu. Poza tym na allegro wyszperaliśmy za grosze stare lampy naftowe i namiot pamiętający czasy ludzi z wąsami w polonezach.
Jedna techniczna kwestia nie dawała nam spokoju - jak lampa naftowa ma świecić na tyle mocno, żeby owe światło zarejestrowało się na fotografii? Jeśli kiedyś próbowaliście łączyć światło ciągłe z błyskowym to pewnie wiecie jaki to problem. Jeśli nie, polecam spróbować zrobić zdjęcie zapalonej świeczki błyskając na nią lampą z aparatu. Szybko wymyśliłem, że najlepszym wyjściem będzie zakup kilku bardzo mocnych żarówek halogenowych i zamontowanie ich w klasycznych oprawkach żarówkowych. Do tego doszło kilkadziesiąt metrów przewodu elektrycznego i cała misterna pajęczyna była gotowa w ciągu jednego wieczoru. Elektryk ze mnie żaden, ale do dziś mam wszystkie palce u rąk.
Pozostało nam jeszcze tylko wypożyczenie wytwornicy dymu do "zagęszczenia" atmosfery i tutaj warto polecić wypożyczalnię LFX (którą mamy praktycznie pod domem). W międzyczasie Mateusz zdobył ubrania i skorzystał z okazji, żeby zrobić sobie prezent w postaci strzelby ASG.

PAKUJEMY GRATY
Ostateczna lista sprzętu wyglądała mniej więcej tak:
- lampy studyjne o mocy 300Ws (3szt.) - w ciągu dnia taka moc jest często niewystarczająca, ale w ciemności to aż nadto,

- generator akumulatorowy Fomei Panther Pro 1500 - niestety zabawa w błyskanie w plenerze wymaga inwestycji w źródło zasilania. My polubiliśmy generator Fomeia za przystępną cenę (jak na taki sprzęt) i tradycyjne wtyczki, do których nie tylko podłączymy lampę, ale i każde urządzenie elektryczne niezwiązane z fotografią (np. lodówkę, czy kosiarkę). Pojemność akumulatora jest wystarczająca do zrobienia dobrej sesji (nie wiem jak z kosiarką lub lodówką). W razie czego możemy dokupić dodatkowy akumulator,

- spalinowy agregat prądotwórczy - tu wielki ukłon dla Mateusza za zorganizowanie wielkiego, głośnego jak boeing agregatu, do którego mogliśmy podłączyć nasze żarówki halogenowe. Od razu uprzedzę ewentualne pytania - podłączenie lamp studyjnych do takiego urządzenia może się skończyć ich uszkodzeniem. Elektronika w nich umieszczona jest podatna na skoki napięcia, a agregat nie jest najstabilniejszym źródłem prądu. Stąd dwa oddzielne źródła zasilania,

- oczywiście zadbaliśmy również o przedłużacze w dużej ilości,

- kilka solidnych statywów oświetleniowych. Ja lubię stalowe, w plenerze są stabilniejsze. Oczywiście do tego wyżej wymieniony wysoki statyw do zadań specjalnych,

- z tak zwanych modyfikatorów światła mieliśmy: dużą oktę (140cm), strip (50x140), dużą i małą białą transparentną parasolkę (140cm i 50cm) i kilka tzw. garnków, czyli reflektorów świecących twardym światłem,

- bardzo ważne w przypadku tej sesji były folie CTO (ocieplająca) i CTB (ochładzająca). Służą one do zmiany temperatury barwowej światła dopasowując ją do temperatury podobnej np. do światła księżyca czy żarówki. Takie folie w dużych arkuszach możecie kupić w sklepie milso,

- z aparatów zabraliśmy Canona 5D mark II i zestaw obiektywów, o których możecie przeczytać tutaj,

- NAJWAŻNIEJSZE! Zawsze miejcie w torbie zapas taśmy klejącej różnego rodzaju. Taśma to narzędzie ratujące świat i bez niej fotografia nie byłaby tym czym jest dzisiaj. Serio!

PRZYGOTOWUJEMY PLAN
Jak już wspomniałem mieliśmy do pomocy dwóch asystentów. Każdy dostał konkretne zadanie. Jeśli jesteś fotografem to musisz umieć rozdzielać obowiązki pomiędzy całą ekipę. Nigdy nie róbcie wszystkiego sami, bo wykończycie się fizycznie. Nie bierzcie też asystentów, którzy nie mają zielonego pojęcia o tym którą śrubkę przekręcić żeby rozłożyć nogi statywu. Stracicie czas i nerwy na tłumaczenie. Kiedy już wszystko będzie mniej więcej rozstawione warto zrobić kilka prób i zweryfikować czy to co mamy w głowie pokrywa się z tym co widzimy na wyświetlaczu aparatu. Jeśli mamy taką możliwość unikajmy testów "na kliencie". Nie każdy potrafi zrozumieć, że na początku nie zawsze wszystko jest tip top, może pojawić się zniecierpliwienie i frustracja osobników. Przytoczę pewną sytuację z życia: podczas wykonywania sesji miałem problemy z reakcją fotoceli wbudowanej w lampę na błysk innych lamp. Musiałem się trochę nagimnastykować, aby urządzenia zaczęły się słuchać. Po sesji próbowano zarzucić mi, że mam niesprawny i nieprofesjonalny sprzęt. Starajmy się unikać takich spięć, bo najgorsze co może się przytrafić to naburmuszony model czy modelka, którzy nie rozumieją, że dobre zdjęcia wymagają czasu.

ZACZYNAMY!
Teraz już tylko z górki. W drugiej części tego wpisu zdradzę Wam jak dokładnie użyłem powyższego sprzętu, aby zbudować klimat widoczny na zdjęciach. Opowiem z jakimi problemami się spotkałem i jak je rozwiązałem. Podpowiem też jak błysnąć efektownie, ale jednocześnie tak, aby nie było czuć ingerencji sztucznego światła na fotografii. A to już niebawem. Zaglądajcie na bloga lub facebooka aby być na bieżąco.


Ogniskowa 16mm. Ekspozycja: 1/60s, f/4.5, ISO 1600

4 komentarze:

  1. jak tak sobie czytam o tym wszystkim, to mam mega ochotę na taką sesję :) To musi być super przeżycie i bardzo fajna przygoda ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam w planach zorganizowanie takiej sesji dla Czytelników w niedalekiej przyszłości. W formie luźnych warsztatów.

      Usuń
  2. "Mam w planach zorganizowanie takiej sesji dla Czytelników w niedalekiej przyszłości. W formie luźnych warsztatów." Marcin już masz pierwszą chętną osobę :)

    OdpowiedzUsuń