28 maja 2014
Kiedy wszystko się wali

0
Mam wrażenie, że nad sesjami zdjęciowymi czasami ciąży fatum prawa Murphyego - "Jeżeli coś może się nie udać - nie uda się na pewno". Od jakiegoś czasu staram się unikać prowizorycznie zorganizowanych sesji. Odrzucam zlecenia przy których klient oczekuje powalającego efektu przy minimalnych albo zerowych kosztach. Wiem z doświadczenia, że nic dobrego z tego nie będzie. Najczęściej kończy się nerwami i frustracją. Niestety życie pokazuje, że czasami mimo zaangażowania wszystkich stron nad sesją ciąży klątwa i co chwila rzuca kłody pod nogi. Tak właśnie było przy okazji sesji, którą wykonywałem jakiś czas temu dla zespołu "Like it".

Na marginesie dodam, że kiedy miałem już gotowy cały wpis to moja przeglądarka uległa awarii i musiałem zacząć pisać praktycznie od zera... Widać, pech ciągnie się dalej.

Koncept zdjęć był dość prosty. Chcieliśmy znaleźć wnętrze utrzymane w klimacie zbliżonym do loftu z surowymi ścianami z cegły bądź betonu, oraz ładną podłogą. W tle mieliśmy zamiar ustawić duże lampy sceniczne, które poza walorami estetycznymi miały również zapewnić światło kontrowe.

Na początku przyszło mi się zmierzyć z poszukiwaniem lokalizacji. Czasu nie było za wiele, więc większość miejsc, do których dzwoniłem było już zarezerwowanych, bądź nie dysponowało przestrzenią wystarczająco dużą aby swobodnie fotografować 5 osób. Kiedy już traciłem nadzieję, ktoś polecił mi studio, które ulokowane jest niedaleko mnie. Zadzwoniłem, umówiłem się na spotkanie i już po kilkunastu minutach byłem na miejscu. Obejrzałem wiele pomieszczeń, ale żadne z nich nie odpowiadało moim oczekiwaniom. Jedyne nadające się miejsce było już zarezerwowane na inną sesję. Kiedy traciłem nadzieję i powoli kierowałem się do wyjścia właściciel postanowił pokazać mi jeszcze pomieszczenie będące w trakcie remontu. Pomimo brudu i bałaganu okazało się być najlepszym z dotychczasowych. Ładne betonowe ściany oraz biała drewniana podłoga całkiem dobrze wpisywały się w koncept. Z braku alternatywy zaakceptowałem je.

W międzyczasie znajomy stylista Wojtek przeszukiwał sklepy w poszukiwaniu ubrań zgodnych z otrzymanymi wytycznymi. Wskazówki dotyczące ubioru otrzymaliśmy dużo wcześniej więc z tą kwestią nie było problemów. Przynajmniej do dnia zdjęć.

Dwa dni przed nią zaczęły pojawiać się kolejne przeszkody. Zuza, z którą zajmowała się sesją i opiekowała zespołem obiecała zorganizować wspomniane wcześniej światło i pomimo starań dowiedziałem się, że jedyna dostępna opcja to kilka par ledowych. Życie-pomyślałem. Niestety moc takich lamp ledwo by wystarczyła do oświetlenia wylęgarni kurczaków, nie mówiąc już o zastosowaniach fotograficznych. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i pojechałem do wypożyczalni sprzętu LFX w celu znalezienia czegoś bardziej adekwatnego. Na próżno. Znów jedyną opcją były rozwiązania oparte na ledach. Odpuściłem i pogodziłem się z faktem, że trzeba na szybko opracować nowy koncept. Finalnie zamiast świateł zdecydowałem się skorzystać z wielkiej parasolki parabolicznej będącej na wyposażeniu studia. Zadzwoniłem, aby upewnić się, że będzie wolna tego dnia, otrzymałem zapewnienie, że nie będzie z tym problemu. Zuza w międzyczasie zorganizowała jeszcze wytwornicę dymu.

Nadszedł dzień sesji.
Na miejsce przyjechaliśmy pół godziny przed wszystkimi z zamiarem wcześniejszego przygotowania sprzętu. Okazało się, że nasz stylista Wojtek był jeszcze wcześniej i rozłożył się z ubraniami w miejscu, w którym miała odbywać się tego dnia inna sesja. Ruszyliśmy do zarezerwowanego pomieszczenia i po wejściu zamurowało mnie jak szpadel w cemencie. Zamiast pięknej drewnianej podłogi zobaczyłem ohydną szarą wykładzinę konferencyjną, która do naszej koncepcji pasowała jak Sasha Grey do kreskówek z Królikiem Bugsem. Bardzo szybko przekonałem się, że są lepsze sposoby na podniesienie ciśnienia z rana niż mocne espresso. Do przyjścia całej ekipy zostało kilkanaście minut, a ja stałem wpatrzony w paskudną wykładzinę i próbowałem opanować chęć zamordowania osoby w zasięgu wzroku.

Prawdopodobnie moje zdenerwowanie dało się odczuć, bo ekipa zarządzająca ruszyła w celu wyjaśnienia sytuacji oraz w poszukiwaniu alternatywy. W międzyczasie otrzymałem telefoniczne „wyjaśnienie” od szefa: „wczoraj przyjechała ekipa z Komfortu i musieli położyć”. Na moje pytanie dlaczego nikt mnie o tym nie poinformował nie otrzymałem odpowiedzi. Szczęśliwie udało się dodzwonić do fotografa, który zarezerwował drugie pomieszczenie w studiu. Okazało się, że i tak planował zdjęcia poza nim, więc mogliśmy przenieść się do wcześniej niedostępnego miejsca. Znów musieliśmy dostosować koncept do nowych warunków. Tym razem były to szare ściany i szara podłoga.
Nerwy powoli odpuszczały. Mogliśmy skupić się na rozstawianiu sprzętu oraz ubieraniu chłopaków. Po drodze nie obyło się bez wtop. Koszula przygotowana dla wokalisty okazał się za mała. Ostatkiem sił udało mu się ją zapiąć ale guziki były napięte jak kot przed skokiem do kartonu. Nie było już czasu na znalezienie alternatywy. Musiałem pogodzić się z faktem, że czeka mnie zabawa z koszulą podczas postprodukcji.

W końcu mogliśmy przystąpić do zdjęć.
 Ale zanim o nich to warto wspomnieć o ekipie, czyli:
styliście: Wojtku Szymańskim
dzielnie asystowała i zapewniła catering: Zuzanna Rusin 


Przy pierwszych zdjęciach użyliśmy pięciu źródeł światła. Z przodu po skosie i lekko z góry świeciły srebrna parasolka paraboliczna oraz duża okta. Z tyłu, widoczna na zdjęciach duża parasolka paraboliczna z białym wnętrzem (w skrócie "para") oraz dodatkowo po bokach dwa reflektory (tzw. garnki) świecące ostrym światłem kontrowym. Jeden z nich miał założony niebieski filtr i podświetlał puszczany dym. Kolor ten pojawił się na prośbę zespołu nie tylko w oświetleniu ale i w stylizacjach.
Ogniskowa 25mm. Ekspozycja: 1/125s, f/13, ISO 100
Ogniskowa 22mm. Ekspozycja: 1/125s, f/13, ISO 100

Po wykonaniu zdjęć grupowych spontanicznie postanowiłem wyłączyć wszystkie lampy poza widoczną w kadrze parą i wykonać kilka zdjęć jedynie z użyciem światła kontrowego oraz odrobiną dymu.
Ogniskowa 23mm. Ekspozycja: 1/125s, f/13, ISO 100
Następne ujęcie również było nieplanowane. W kuchni znaleźliśmy długą drewnianą ławkę, która aż prosiła się o wykorzystanie. Tym razem jedynym źródłem światła była duża para świecąca od przodu. Specyficzne rozmycie uzyskałem fotografując obiektywem 90mm TS-E.

Ogniskowa 90mm. Ekspozycja: 1/125s, f/2.8, ISO 100
 
Potem przyszedł czas na indywidualne portrety. Głównym światłem był strip z założonym gridem świecący delikatnie z góry. Tło oświetliłem lampą z garnkiem z założonym plastrem miodu. Do tego kontra z prawej z niebieskim filtrem podobnie jak przy pierwszym zdjęciu grupowym dająca lekką kolorową poświatę w cieniu na policzku. Zależało mi na mniejszej głębi ostrości, do tego celu posłużyłem się szarym filtrem nakręcanym na obiektyw zmniejszającym dopływ światła.

 Wszystkie zdjęcia wykonane na ogniskowej 50mm. Ekspozycja: 1/125s, f/2, ISO 100



 

 
Na koniec wykonałem jeszcze jedną wersję portretów, tym razem na „stalowej ścianie". Jedynym źródłem światła był świecący na wprost mały beauty dish z założonym plastrem miodu.
Ogniskowa 50mm. Ekspozycja: 1/160s, f/5, ISO 50
Jak pokazuje powyższa przygoda czasami z pierwotnego planu nie zostaje praktycznie nic.Tego typu sytuacje zdarzają się stosunkowo często i trzeba nauczyć się szybko podejmować decyzje oraz dopasowywać się do zastanych warunków. Kosztuje to dużo nerwów ale finalnie nie musi oznaczać skazania sesji na niepowodzenie.

Chętnie poznam Wasze opinie na temat zdjęć.

Czytaj dalej
23 maja 2014
Curry Godne złapane!

0


Jeśli czytaliście ostatni wpis to znacie moje ostatnie perypetie żywieniowe związane z polowaniem na food truck Curry Godne. A jeśli nie czytaliście, to... hmmm... nie znacie. Z dumą oświadczam, że dziś się udało! Ekipa zakotwiczyła niedaleko mnie, więc szkoda było nie skorzystać z okazji. Jakiś czas temu robiliśmy dla nich sesję i z jej opisaniem czekałem do momentu degustacji. W końcu nadszedł ten dzień.

Ale zanim o sesji, to wrócę do samego curry. Pewnie nie wiecie, że prawie 3 tygodnie zimy spędziliśmy na Sri Lance, a tam jedzenie dzieli się na "rise and curry" i "tourist food". Z racji tego, że to pierwsze danie było przez nas często praktykowane możemy określać się mianem znawców (bo kto nam zabroni?). Co w takim razie sądzimy o pokarmie ze znajomego food trucka? Rewelacja! I nie piszę tego po znajomości, po prostu bardzo nam smakowało, a jesteśmy całkiem wybrednymi istotami i nie tak łatwo nas zadowolić. Idealnie wyważone smaki, nie za pikantne, ale też nie za łagodne. Wersja polska ma nad lankijską jeszcze jedną przewagę - osoba przyrządzająca myła ręce w ciągu ostatniej doby. Ja próbowałem wersji kurczaczej, Nat wzięła vege i obie były świetne. Żałuję, że nie załapałem się na wołowinę, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Z resztą dziś dowiedziałem się u źródła, że w planach jest jeszcze jedna wersja idealna na letnie upały. Mam nadzieję niebawem ją przetestować.



omnomnom
Tak wygląda zadowolony klient
Nasz dzielny kucharz!




























A teraz kilka słów o sesji. Po pierwsze - było okropnie zimno. Po drugie - zgodnie z tradycją przewróciła się lampa i o mały włos nie runęła na zaparkowane Audi, którego cena przekracza wartość moich organów. Pierwszą część zdjęć robiliśmy wieczorem w centrum Warszawy. Niektóre fotki wykonaliśmy z wykorzystaniem długiego czasu naświetlania połączonego z błyskiem lampy z założoną małą oktą, którą to zachwalałem przy okazji wpisu "Nie ma to jak studio w domu".

Ogniskowa 50mm, ekspozycja: 1/160,  f/8, ISO 400


Ogniskowa 50mm, ekspozycja: 1/160,  f/8, ISO 400
Ogniskowa 16mm, ekspozycja: 15sek,  f/18, ISO 100
Jeśli planujecie nocne zdjęcia to w większości przypadków najlepsze efekty osiągniecie zanim niebo stanie się całkowicie czarne.
Przy tym zdjęciu musieliśmy błysnąć aż 4 razy lampą o mocy 400Ws aby odpowiednio doświetlić samochód. Było to spowodowane dużą wartością przesłony, która wpływa na słabsze rejestrowanie błysku na zdjęciach, a jednocześnie była konieczna do osiągnięcia odpowiednio długiego czasu naświetlania, który uwidocznił smugi pojazdów w tle.

Druga część sesji miała miejsce następnego dnia o wschodzie słońca. Tutaj robiłem głównie za opiekunkę do dziecka bohaterów zdjęć i wszystkie zdjęcia machnęła Natalia. Ja tymczasem odkrywałem jak interesujące może być pokazywanie dziecku nawigacji samochodowej. Do części zdjęć Nat wykorzystała obiektyw 90mm TS-E, dzięki któremu udało się uzyskać specyficzne rozmycia.

Ogniskowa 16mm, ekspozycja: 1/200,  f/5, ISO 250

Ogniskowa 16mm, ekspozycja: 1/200,  f/5, ISO 250

Ogniskowa 16mm, ekspozycja: 1/125,  f/2.8, ISO 250

Ogniskowa 90mm TS-E, ekspozycja: 1/1250,  f/2.8, ISO 125

Ogniskowa 90mm TS-E, ekspozycja: 1/1600,  f/2.8, ISO 125





To tyle. Jeśli zobaczycie na mieście wóz z wielkim napisem Curry Godne to macie prawo przypuszczać, że jest to ten sam food truck co na powyższych zdjęciach. Nie omieszkajcie wtedy spróbować ich specjałów. Pamiętajcie też żeby powiedzieć kto Was przysłał.


Czytaj dalej
22 maja 2014
Miało być curry, wyszły kanapki

6
Kilka dni mnie nie było. Weekend spędziłem w Mrągowie u rodziny Natalii z okazji komunii jej chrześnicy. Tak się tam najedliśmy, że przez następne dwa dni nie zaglądaliśmy do lodówki. Poza tym kupiłem Żonie rower. Zakup nieplanowany. W Mrągowie jest świetny sklep rowerowy i jak się do niego wejdzie to trzeba coś kupić. Jakimś cudem wepchnęliśmy go do bagażnika i wróciliśmy do stolicy.

Pogoda na szczęście sprzyjała i wczoraj mogliśmy wybrać się na pierwszą jazdę testową. Jeśli śledzicie fanpage na facebooku to pewnie widzieliście post o sesji dla załogi food trucka Curry Godne.  Jako, że sami jeszcze nie próbowaliśmy ich specjałów, a wszelkie znaki zsyłane przez Wszechświat mówią, że mamy czego żałować, postanowiliśmy nadrobić zaległości i pierwszy posiłek od dwóch dni zjeść właśnie u nich.

Niestety jako pierdoła roku nie przygotowałem się do sezonu i mój jednoślad nadal stoi w komórce u teściów. Skończyło się na tym, że musiałem skorzystać z rowerów Veturilo.

Ludzie mówią, że czasem nawet uda się wypożyczyć taki, który jest w pełni sprawny. Mi się nigdy nie udało, więc uznaję to za miejską legendę. Moja zdobycz nie miała jednej przerzutki a hamulce o skuteczności porównywalnej z kulą do kręgli. Nic to! Nie takie przeszkody byłem gotów pokonać by dobrać się do obiadu!

Po drodze trafiliśmy na uroczy skwerek po którym rozlewało się ciepłe zachodzące słońce, a dodatkowo okoliczny szklany wieżowiec działał jak blenda odbijając słońce z siłą porównywalną do porządnej lampy błyskowej. Efekt był niesamowity. Na szczęście wziąłem z domu kochane Fuji i nie omieszkałem skorzystać z zastanej sytuacji.


Podpowiedź dla początkujących: nie bójcie się zdjęć pod światło. Postarajcie się wykorzystać jego zalety. Możecie doświetlić pierwszy plan np. blendą.
Ogniskowa 50mm, Ekspozycja: 1/4000s, f/1.4, ISO 250N
Kilka zdjęć i ruszamy dalej. Dojechaliśmy na miejsce, ale food trucka nie było. Jak się później okazało był to zwiastun nadciągającej serii niefortunnych przygód. Szybki telefon i przykra informacja, że z powodów technicznych wszystko zostało odwołane w ostatniej chwili. Mój żołądek w tym momencie zaczął złorzeczyć. Musieliśmy szybko wyjść z opresji i szukać alternatywy. Najbliżej było "Być może" i tam skierowaliśmy nasze rozczarowane brzuchy. Po drodze do wcześniejszych usterek mojego roweru dołączyła jeszcze awaria łańcucha. Mówią, że jak człowiek jest głodny to jest zły. Byłem bardzo zły. Cały umorusany smarem pokonałem łańcuch i ruszyłem do celu.

Jak na ironię podczas zapychania się zamówioną kanapką zobaczyliśmy wracający z bojów pierwotny cel naszej podróży. Ekipa Curry Godne bezradnie rozłożyła ręce przez szybę i pognała dalej. Kanapka musiała dziś wystarczyć.
Nasz obiad ucieka

Na curry przyjdzie jeszcze czas - pomyślałem kończąc bułkę. Nadszedł moment powrotu. Ale najpierw szybkie pożegnalne selfie.
Nie obyło się bez przygód. Ponownie przyszło mi się zmierzyć z Veturilo. Oczywiście wszystkie pozostawione w stojakach rowery były niesprawne, a na horyzoncie nic nie zwiastowało pojawienia się czegokolwiek nowego. Postanowiliśmy poszukać innej stacji i z Nat na bagażniku kiwając się na boki ruszyliśmy w stronę politechniki. Tam, niestety to samo. Frustracja i zmęczenie zaczynały dawać o sobie znać. Szukaliśmy dalej. Kolejne dwie stacje ponownie odmówiły współpracy i nadal nie byłem w stanie znaleźć roweru. W ten sposób dotarliśmy aż do Ronda Dmowskiego i po zażartej walce udało mi się w końcu dorwać prawie sprawny środek transportu. Teraz było już z górki, niespełna 6km i dotarłem do domu... Głodny...
Ogniskowa 50mm, Ekspozycja: 1/2000s, f/1.4, ISO 250

Czytaj dalej
13 maja 2014
Warsztaty fotografii ulicznej  z Fuji

2


Kilka dni temu otrzymałem zaproszenie na warsztaty fotografii ulicznej organizowane przez FujiFilm. Nigdy nie ukrywałem, że do tej marki pałam dużą sympatią i na co dzień jestem aktywnym użytkownikiem X-Pro1. Rzuciłem więc wszystkie obowiązki na bok. Ba, odłożyłem nawet zaplanowane oglądanie nowego odcinka "Gry o tron" w towarzystwie przyjaciół. Cześć oficjalna odbyła się w Studiu BANK. Tam, wspólnie z innymi licznie przybyłymi uczestnikami warsztatów mogliśmy rzucić się na darmowe ciastka.

Na wstępie typowa marketingowa propaganda, trochę historii marki oraz prezentacja dokonań na przestrzeni ostatnich 80. lat. Nie były to jednak puste przechwałki, a faktyczne kamienie milowe w dziedzinie filmu i fotografii, których dopuściło się Fuji.

Następnie przyszedł czas na prezentację osiągnięć zaproszonych przez organizatorów "Mistrzów". Byli to: Filip Ćwik, Tomasz Lazar i zagraniczny akcent w postaci Alexa Lambrechtsa. Każdy z Panów prezentował odmienne podejście do fotografii luźno określanej jako uliczna. Opowiadali o swojej przygodzie z "iXami" oraz zaprezentowali niektóre ze swoich zdjęć wykonanych tym systemem. Było miło i ciekawie, ale ogólnikowo. Na konkrety miał jeszcze przyjść czas, bo po wszystkich wystąpieniach podzielono nas na grupy i przydzielono do jednego z Panów. Dodatkowo do każdej ekipy przypisany był jeden artysta uliczny (mim, żongler lub szczudlarz). Kiedy dowiedziałem się o pomyśle włączenia do warsztatów wyżej wymienionych istot pomyślałem "ale po co mnie to?". Moje uczucia były mieszane, ale w praktyce okazało się to niegłupim pomysłem i w ciekawy sposób urozmaiciło wyjście w teren.

Pierwotnie przypisano mnie do grupy Filipa Ćwika, ale poprosiłem o przeniesienie do Tomka Lazara, bo jego zdjęcia najbardziej do mnie przemawiały. W zdjęciach Filipa było jak dla mnie za dużo portretu, a Alex z góry zapowiedział nacisk na fotografię z dłuższym czasem naświetlania co dla mnie nie byłoby żadną frajdą.

Potem przyszedł czas na przydzielenie sprzętu. Jako, że wszyscy przypuścili szturm na stoisko z aparatami ja mogłem bez kolejki dobrać się do wafelków w czekoladzie. Aparat miałem ze sobą, a sprzęt, który mnie interesuje i tak dostanę w innym terminie do bardziej swobodnych testów.

Obraliśmy kierunek na (jakże oryginalnie) warszawską starówkę. Pogoda od początku nas nie rozpieszczała, ale gęste, ciemne chmury z przebijającym się raz na jakiś czas ostrym zachodzącym słońcem dały nam duże pole do popisu.

Problem takich spotkań jest zawsze ten sam. Dochodzi do paradoksu kiedy to fotograf fotografuje fotografa, który robi zdjęcie fotografowi, albo kiedy dzieje się coś ciekawego to wszyscy biegną w tym samym kierunku jakby rozdawali tam darmowe kebaby.

Nie miałem ciśnienia na jakieś super "strzały". Chciałem miło spędzić czas i przy okazji porobić trochę zdjęć, ale nie liczyłem na wiele. Często odłączałem się od grupy i szukałem czegoś na własną rękę. Finalnie udało mi się ustrzelić kilka ciekawych klatek, które możecie zobaczyć poniżej.
Na pewno nie był to stracony wieczór i żałuję, że tak rzadko robię wypady na miasto z aparatem. Jest to świetne ćwiczenie oka, które przydaje się we wszystkich dziedzinach fotografii.

Na koniec sprawy techniczne. Wszystkie zdjęcia wykonałem aparatem X-Pro1 z obiektywem 18mm f/2.0. Większość zdjęć było strzelonych "z biodra" bez patrzenia w wizjer czy wyświetlacz z ostrością ustawioną na czuja. Dzięki temu mogłem pracować dużo dyskretniej i nie mierzyć do każdej napotkanej osoby jak snajper do terrorysty. W takich sytuacjach system Fuji spisuje się genialnie. Skorzystałem też z automatyki przesłony dzięki czemu przy gwałtownie zmieniających się warunkach oświetleniowych nie musiałem martwić się o poprawną ekspozycję.


No to w drogę!
Ekspozycja: 1/30, f/5, ISO 640
Ekspozycja: 1/30, f/11, ISO 640

Ekspozycja: 1/250, f/16, ISO 640

Ekspozycja: 1/250, f/14, ISO250

Ekspozycja: 1/250, f/7.1, ISO250

Ekspozycja: 1/250, f/2.0, ISO 250

Ekspozycja: 1/125, f/2.5, ISO 250

Ekspozycja: 1/125, f/2.0, ISO 250

Ekspozycja: 1/250, f/2.5, ISO 250
Ekspozycja: 1/250, f/3.6, ISO 250

Ekspozycja: 1/500, f/2.0, ISO 250

Ekspozycja: 1/125, f/8, ISO 200

No to do domu!
Ekspozycja:
1/30, f/8, ISO 640




Czytaj dalej
10 maja 2014
The more I read the less I know

3

Nie ma co się oszukiwać, w dzisiejszych czasach fotografia bez Photoshopa jest jak niedzielna msza bez zbierania na tacę. Ze świeczką szukać fotografa, który brzydzi się tym narzędziem i całkowicie wyklucza je ze swojej pracy. Niektórzy przerzucili się na Lightrooma, który częściowo potrafi zastąpić PS'a, ale piszę dziś w kontekście całego procesu obróbki cyfrowej zdjęć, którego synonimem jest właśnie Photoshop. Edycja to potężne narzędzie, które potrafi zarówno wiele popsuć, jak i (w odpowiednich rękach) z byle czego zrobić dzieło sztuki. Czasem oczywiście retuszerzy przekraczają cienką granicę między fotografią a grafiką komputerową i dostajemy zalanego plastikiem manekina zamiast żywego człowieka.

Raz na jakiś czas rzucam w kąt wszystkie obowiązki i na kilka dni zaszywam się w internecie w poszukiwaniu nowych technik retuszu. Ostatnio miałem właśnie taki okres i powiem Wam, że po takiej kilkudniowej kuracji człowiek zdaje sobie sprawę jak niewiele jeszcze wie i jak dużo musi się jeszcze nauczyć. Nowe narzędzia, które co jakiś czas wymyślają twórcy aplikacji potrafią drastycznie zmienić dotychczasową metodę obrabiania zdjęć. Samych technik wygładzania cery jest pewnie kilkaset. Od najprostszego rozmycia twarzy i pozostawienia jej gładkiej jak balon, po bardzo zaawansowane techniki separacji, których używają profesjonaliści.

Przyswojenie tej wiedzy wymaga wiele czasu, ale często nie on jest problemem. O ile zrozumienie zasad działania nowych technik jest stosunkowo proste, to wprowadzenie ich w życie i pozbycie się starych nawyków przychodzi już z większym trudem. Czasem dopada nas zachwyt nad pewnym nowym efektem i staramy się za wszelką cenę zastosować go do każdego naszego zdjęcia. Nie zawsze kończy się to dobrze, ale służący dobrą radą użytkownicy internetu potrafią takie dzikie pędy skutecznie przytemperować. Zabawy w sepie, winiety i dodawanie tekstur do zdjęć szybciej odchodzą niż przyszły.

Jeżeli poważnie myślicie o retuszu to jak najszybciej rozbijcie swoją świnkę skarbonkę i kupcie sobie tablet (tylko nie jakiegoś iPada, a tablet graficzny). Ja korzystam z Wacoma 4 i jestem z niego bardzo zadowolony. Zaraz pewnie ktoś krzyknie: "ja korzystam z myszki i nie czuję potrzeby posiadania tabletu". No to świetnie, pracuj sobie, możesz też wbijać gwoździe butem, twój wybór.

Tablet daje znacznie większą kontrolę i precyzję niż najlepsza mysz, ale nie każdy ma na tyle dużo cierpliwości żeby przebrnąć przez pierwsze dni drastycznie zmieniające stare nawyki pracy. Wiem jednak na własnym przykładzie, że jest to inwestycja, która z czasem przyniesie same korzyści. W tym momencie nie wyobrażam sobie retuszu bez użycia piórka. Praca myszką jest dla mnie jak wydłubywanie cegłą resztek jedzenia z zębów. Też działa, ale trochę mniej precyzyjnie. Odradzam próby.

Przymierzam się do wpisów dotyczących technik obróbki zdjęć. Mam w planach kilka tutoriali, ale zastanawiam się od czego zacząć. Jeśli jest jakieś zagadnienie, które Was nurtuje to piszcie śmiało, postaram się nim zająć. Może nawet nagram screencast z komentarzem i zrobię z siebie idiotę, zobaczymy.

Czytaj dalej
7 maja 2014
Nie ma to jak studio w domu

2

Kiedy szukaliśmy mieszkania, wiedzieliśmy, że musi ono spełniać dwa warunki:
Po pierwsze salon musiał być na tyle szeroki, że bez problemu będziemy w stanie rozstawić w nim pełnowymiarowe tło fotograficzne, oraz na tyle długi, że będziemy w stanie objąć całą sylwetkę obiektywem 50mm. Po drugie musiało być jasne i umożliwiać robienie zdjęć przy świetle dziennym. Dzięki temu mniejsze sesje jesteśmy wykonać u siebie i oszczędzić przy tym forsę, którą musielibyśmy wyłożyć na wynajęcie studia. Poza tym wolimy pracować w domu jeśli jest taka możliwość. Dostęp do lodówki jest dla nas kluczowy. Oczywiście przestrzeń jest mocno ograniczona i nie zawsze da się ustawić wymarzone światło, czasem komuś coś zleci na głowę, lub koty próbują pomagać i podrywają modelki (zazwyczaj skutecznie). Mimo wszystko samowystarczalność i oszczędność przemawiają na plus takiego rozwiązania.

O ile nasz salon spełnia warunek przestrzeni, to ze światłem nie jest już tak różowo. Niby duże okna, niby jasno, a jednak jest problem. Otóż aby równomiernie oświetlić całą modelkę światłem dziennym musi ona stać bardzo blisko okna. To z kolei generuje problem z odejściem na odpowiednią odległość. Wynajęcie podnośnika raczej nie wchodzi w grę. Zostają jedynie ciasne ujęcia i portrety.

Wczoraj robiliśmy prostą sesję testową nowej modelce w naszej agencji - Luce. Natalia wymarzyła sobie zdjęcia przy świetle dziennym. Niestety powyższe problemy wykluczyły tę opcję. Poza tym kapryśność pogody jest w naszym kraju porównywalna z humorami sekretarek. Dostałem więc zadanie oświetlenia planu jak najmiększym światłem, możliwie zbliżonym do dziennego.

Tak się składa, że wszystkie białe parasolki ostatnio połamałem regularnie przewracając w plenerze statywy z lampami. Ta opcja odpadła. Z resztą z doświadczenia wiem, że nawet duża transparenta parasolka daje zbyt skupione światło.

Postanowiłem użyć składanej octy (84cm.), którą ostatnio wielbię i używam do wszystkiego. Ma dwa wielkie plusy: 1. Jest składana jak parasolka i w kilka sekund gotowa do akcji (kto składał tradycyjną octę ten wie o co mi chodzi). 2. Lampa świeci w nią , a nie przez nią, co daje nam dodatkowe rozproszenie światła. Wygląda to tak:

Ponadto przed wspomnianą octą zamocowałem dużą transparentną blendę w taki sposób, aby światło z lampy jeszcze raz uległo zmiękczeniu i rozproszeniu.

To było jedyne źródło światła. Za tło służył nam gnieciuch, którego dzień wcześniej zafarbowaliśmy na czarno dzięki czemu wyszedł granatowy (!?). Na szczęście zdjęcia docelowo miały być czarno-białe.Oto efekty naszej pracy:


 Wszystkie zdjęcia zostały wykonane obiektywem 50mm, Ekspozycja: 1/125, f/2, ISO 100








Czytaj dalej