Kiedy wszystko się wali
Mam wrażenie, że nad sesjami zdjęciowymi czasami ciąży fatum
prawa Murphyego - "Jeżeli coś może się nie udać - nie uda
się na pewno". Od jakiegoś czasu staram się unikać
prowizorycznie zorganizowanych sesji. Odrzucam zlecenia przy których
klient oczekuje powalającego efektu przy minimalnych albo zerowych
kosztach. Wiem z doświadczenia, że nic dobrego z tego nie będzie.
Najczęściej kończy się nerwami i frustracją. Niestety życie
pokazuje, że czasami mimo zaangażowania wszystkich stron nad sesją
ciąży klątwa i co chwila rzuca kłody pod nogi. Tak właśnie było
przy okazji sesji, którą wykonywałem jakiś czas temu dla zespołu
"Like
it".
Na marginesie dodam, że kiedy miałem już gotowy cały wpis to moja przeglądarka uległa awarii i musiałem zacząć pisać praktycznie od zera... Widać, pech ciągnie się dalej.
Koncept zdjęć był dość prosty. Chcieliśmy znaleźć wnętrze utrzymane w klimacie zbliżonym do loftu z surowymi ścianami z cegły bądź betonu, oraz ładną podłogą. W tle mieliśmy zamiar ustawić duże lampy sceniczne, które poza walorami estetycznymi miały również zapewnić światło kontrowe.
Na początku przyszło mi się zmierzyć z poszukiwaniem lokalizacji. Czasu nie było za wiele, więc większość miejsc, do których dzwoniłem było już zarezerwowanych, bądź nie dysponowało przestrzenią wystarczająco dużą aby swobodnie fotografować 5 osób. Kiedy już traciłem nadzieję, ktoś polecił mi studio, które ulokowane jest niedaleko mnie. Zadzwoniłem, umówiłem się na spotkanie i już po kilkunastu minutach byłem na miejscu. Obejrzałem wiele pomieszczeń, ale żadne z nich nie odpowiadało moim oczekiwaniom. Jedyne nadające się miejsce było już zarezerwowane na inną sesję. Kiedy traciłem nadzieję i powoli kierowałem się do wyjścia właściciel postanowił pokazać mi jeszcze pomieszczenie będące w trakcie remontu. Pomimo brudu i bałaganu okazało się być najlepszym z dotychczasowych. Ładne betonowe ściany oraz biała drewniana podłoga całkiem dobrze wpisywały się w koncept. Z braku alternatywy zaakceptowałem je.
W międzyczasie znajomy stylista Wojtek przeszukiwał sklepy w poszukiwaniu ubrań zgodnych z otrzymanymi wytycznymi. Wskazówki dotyczące ubioru otrzymaliśmy dużo wcześniej więc z tą kwestią nie było problemów. Przynajmniej do dnia zdjęć.
Dwa dni przed nią zaczęły pojawiać się kolejne przeszkody. Zuza, z którą zajmowała się sesją i opiekowała zespołem obiecała zorganizować wspomniane wcześniej światło i pomimo starań dowiedziałem się, że jedyna dostępna opcja to kilka par ledowych. Życie-pomyślałem. Niestety moc takich lamp ledwo by wystarczyła do oświetlenia wylęgarni kurczaków, nie mówiąc już o zastosowaniach fotograficznych. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i pojechałem do wypożyczalni sprzętu LFX w celu znalezienia czegoś bardziej adekwatnego. Na próżno. Znów jedyną opcją były rozwiązania oparte na ledach. Odpuściłem i pogodziłem się z faktem, że trzeba na szybko opracować nowy koncept. Finalnie zamiast świateł zdecydowałem się skorzystać z wielkiej parasolki parabolicznej będącej na wyposażeniu studia. Zadzwoniłem, aby upewnić się, że będzie wolna tego dnia, otrzymałem zapewnienie, że nie będzie z tym problemu. Zuza w międzyczasie zorganizowała jeszcze wytwornicę dymu.
Nadszedł dzień sesji.
Na marginesie dodam, że kiedy miałem już gotowy cały wpis to moja przeglądarka uległa awarii i musiałem zacząć pisać praktycznie od zera... Widać, pech ciągnie się dalej.
Koncept zdjęć był dość prosty. Chcieliśmy znaleźć wnętrze utrzymane w klimacie zbliżonym do loftu z surowymi ścianami z cegły bądź betonu, oraz ładną podłogą. W tle mieliśmy zamiar ustawić duże lampy sceniczne, które poza walorami estetycznymi miały również zapewnić światło kontrowe.
Na początku przyszło mi się zmierzyć z poszukiwaniem lokalizacji. Czasu nie było za wiele, więc większość miejsc, do których dzwoniłem było już zarezerwowanych, bądź nie dysponowało przestrzenią wystarczająco dużą aby swobodnie fotografować 5 osób. Kiedy już traciłem nadzieję, ktoś polecił mi studio, które ulokowane jest niedaleko mnie. Zadzwoniłem, umówiłem się na spotkanie i już po kilkunastu minutach byłem na miejscu. Obejrzałem wiele pomieszczeń, ale żadne z nich nie odpowiadało moim oczekiwaniom. Jedyne nadające się miejsce było już zarezerwowane na inną sesję. Kiedy traciłem nadzieję i powoli kierowałem się do wyjścia właściciel postanowił pokazać mi jeszcze pomieszczenie będące w trakcie remontu. Pomimo brudu i bałaganu okazało się być najlepszym z dotychczasowych. Ładne betonowe ściany oraz biała drewniana podłoga całkiem dobrze wpisywały się w koncept. Z braku alternatywy zaakceptowałem je.
W międzyczasie znajomy stylista Wojtek przeszukiwał sklepy w poszukiwaniu ubrań zgodnych z otrzymanymi wytycznymi. Wskazówki dotyczące ubioru otrzymaliśmy dużo wcześniej więc z tą kwestią nie było problemów. Przynajmniej do dnia zdjęć.
Dwa dni przed nią zaczęły pojawiać się kolejne przeszkody. Zuza, z którą zajmowała się sesją i opiekowała zespołem obiecała zorganizować wspomniane wcześniej światło i pomimo starań dowiedziałem się, że jedyna dostępna opcja to kilka par ledowych. Życie-pomyślałem. Niestety moc takich lamp ledwo by wystarczyła do oświetlenia wylęgarni kurczaków, nie mówiąc już o zastosowaniach fotograficznych. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i pojechałem do wypożyczalni sprzętu LFX w celu znalezienia czegoś bardziej adekwatnego. Na próżno. Znów jedyną opcją były rozwiązania oparte na ledach. Odpuściłem i pogodziłem się z faktem, że trzeba na szybko opracować nowy koncept. Finalnie zamiast świateł zdecydowałem się skorzystać z wielkiej parasolki parabolicznej będącej na wyposażeniu studia. Zadzwoniłem, aby upewnić się, że będzie wolna tego dnia, otrzymałem zapewnienie, że nie będzie z tym problemu. Zuza w międzyczasie zorganizowała jeszcze wytwornicę dymu.
Nadszedł dzień sesji.
Na miejsce przyjechaliśmy pół
godziny przed wszystkimi z zamiarem wcześniejszego przygotowania
sprzętu. Okazało się, że nasz stylista Wojtek był jeszcze
wcześniej i rozłożył się z ubraniami w miejscu, w którym miała
odbywać się tego dnia inna sesja. Ruszyliśmy do zarezerwowanego
pomieszczenia i po wejściu zamurowało mnie jak szpadel w cemencie.
Zamiast pięknej drewnianej podłogi zobaczyłem ohydną szarą
wykładzinę konferencyjną, która do naszej koncepcji pasowała jak
Sasha Grey do kreskówek z Królikiem Bugsem. Bardzo szybko
przekonałem się, że są lepsze sposoby na podniesienie ciśnienia
z rana niż mocne espresso. Do przyjścia całej ekipy zostało
kilkanaście minut, a ja stałem wpatrzony w paskudną wykładzinę i
próbowałem opanować chęć zamordowania osoby w zasięgu wzroku.
Prawdopodobnie moje zdenerwowanie dało się odczuć, bo ekipa zarządzająca ruszyła w celu wyjaśnienia sytuacji oraz w poszukiwaniu alternatywy. W międzyczasie otrzymałem telefoniczne „wyjaśnienie” od szefa: „wczoraj przyjechała ekipa z Komfortu i musieli położyć”. Na moje pytanie dlaczego nikt mnie o tym nie poinformował nie otrzymałem odpowiedzi. Szczęśliwie udało się dodzwonić do fotografa, który zarezerwował drugie pomieszczenie w studiu. Okazało się, że i tak planował zdjęcia poza nim, więc mogliśmy przenieść się do wcześniej niedostępnego miejsca. Znów musieliśmy dostosować koncept do nowych warunków. Tym razem były to szare ściany i szara podłoga.
Prawdopodobnie moje zdenerwowanie dało się odczuć, bo ekipa zarządzająca ruszyła w celu wyjaśnienia sytuacji oraz w poszukiwaniu alternatywy. W międzyczasie otrzymałem telefoniczne „wyjaśnienie” od szefa: „wczoraj przyjechała ekipa z Komfortu i musieli położyć”. Na moje pytanie dlaczego nikt mnie o tym nie poinformował nie otrzymałem odpowiedzi. Szczęśliwie udało się dodzwonić do fotografa, który zarezerwował drugie pomieszczenie w studiu. Okazało się, że i tak planował zdjęcia poza nim, więc mogliśmy przenieść się do wcześniej niedostępnego miejsca. Znów musieliśmy dostosować koncept do nowych warunków. Tym razem były to szare ściany i szara podłoga.
Nerwy powoli odpuszczały. Mogliśmy
skupić się na rozstawianiu sprzętu oraz ubieraniu chłopaków. Po
drodze nie obyło się bez wtop. Koszula przygotowana dla wokalisty
okazał się za mała. Ostatkiem sił udało mu się ją zapiąć ale
guziki były napięte jak kot przed skokiem do kartonu. Nie było już
czasu na znalezienie alternatywy. Musiałem pogodzić się z faktem,
że czeka mnie zabawa z koszulą podczas postprodukcji.
W końcu mogliśmy przystąpić do
zdjęć.
Ale zanim o nich to warto wspomnieć o ekipie, czyli:
styliście: Wojtku Szymańskim
dzielnie asystowała i zapewniła catering: Zuzanna Rusin
Ale zanim o nich to warto wspomnieć o ekipie, czyli:
styliście: Wojtku Szymańskim
dzielnie asystowała i zapewniła catering: Zuzanna Rusin
Przy pierwszych zdjęciach użyliśmy pięciu źródeł światła. Z przodu po skosie i lekko z góry świeciły srebrna parasolka paraboliczna oraz duża okta. Z tyłu, widoczna na zdjęciach duża parasolka paraboliczna z białym wnętrzem (w skrócie "para") oraz dodatkowo po bokach dwa reflektory (tzw. garnki) świecące ostrym światłem kontrowym. Jeden z nich miał założony niebieski filtr i podświetlał puszczany dym. Kolor ten pojawił się na prośbę zespołu nie tylko w oświetleniu ale i w stylizacjach.
Ogniskowa 25mm. Ekspozycja: 1/125s, f/13, ISO 100 |
Ogniskowa 22mm. Ekspozycja: 1/125s, f/13, ISO 100 |
Po wykonaniu zdjęć grupowych
spontanicznie postanowiłem wyłączyć wszystkie lampy poza widoczną
w kadrze parą i wykonać
kilka zdjęć jedynie z użyciem światła kontrowego oraz odrobiną dymu.
Ogniskowa 23mm. Ekspozycja: 1/125s, f/13, ISO 100 |
Następne ujęcie również było
nieplanowane. W kuchni znaleźliśmy długą drewnianą ławkę,
która aż prosiła się o wykorzystanie. Tym razem jedynym źródłem
światła była duża para świecąca od przodu. Specyficzne
rozmycie uzyskałem fotografując obiektywem 90mm TS-E.
Ogniskowa 90mm. Ekspozycja: 1/125s, f/2.8, ISO 100 |
Potem przyszedł czas na
indywidualne portrety. Głównym światłem był strip z
założonym gridem świecący delikatnie z góry. Tło
oświetliłem lampą z garnkiem z założonym plastrem miodu.
Do tego kontra z prawej z niebieskim filtrem podobnie jak przy
pierwszym zdjęciu grupowym dająca lekką kolorową poświatę w
cieniu na policzku. Zależało mi na mniejszej głębi ostrości, do tego celu posłużyłem się szarym filtrem nakręcanym na obiektyw zmniejszającym dopływ światła.
Wszystkie zdjęcia wykonane na ogniskowej 50mm. Ekspozycja: 1/125s, f/2, ISO 100
Na koniec wykonałem jeszcze jedną
wersję portretów, tym razem na „stalowej ścianie". Jedynym źródłem
światła był świecący na wprost mały beauty dish z
założonym plastrem miodu.
Ogniskowa 50mm. Ekspozycja: 1/160s, f/5, ISO 50 |
Jak pokazuje powyższa przygoda czasami z pierwotnego planu nie zostaje praktycznie nic.Tego typu sytuacje zdarzają się stosunkowo często i trzeba nauczyć się szybko podejmować decyzje oraz dopasowywać się do zastanych warunków. Kosztuje to dużo nerwów ale finalnie nie musi oznaczać skazania sesji na niepowodzenie.
Chętnie poznam Wasze opinie na temat zdjęć.